Kursy na prawo jazdy i egzaminy WORD

Kolejna młoda osoba straciła życie, tym razem 19letnia dziewczyna poniosła śmierć na miejscu. Pozostaje sobie zadać pytanie czy szkolenie było odpowiednie?

Jako, że zbliżające się święta wszystkich świętych są dobrym okresem do dywagacji na temat życia i śmierci skłoniły mnie one do napisania tego postu. Za każdym razem, gdy dowiaduję się o śmierci młodego kierowcy w wypadku to jest mi go niezmiernie żal. Jest to kolejna bezsensowna śmierć, która w dużej mierze jest wynikiem niepełnowartościowych kursów na prawo jazdy. Kursy i egzaminy w obecnej formie istnieją jako relikt przeszłości i chyba głównie po to, aby uwalić mniej rozgarniętych kursantów, aby na nich ponownie zarobić.

Dobrze pamiętam swoją karierę młodego kierowcy, gdy otrzymałem dokument uprawniający mnie do jeżdżenia po publicznych drogach. Jako 21 czy 22 letni młokos dysponowałem wówczas autem o mocy 140KM jak i również sporymi zarobkami kilku czy kilkunastu średnich krajowych miesięcznie co dawało mi poczucie bycia panem szosy. Po kursach jedyne co potrafiłem to ledwie zmieniać biegi, więc człowiek musiał doszkalać się sam podczas operacji na otwartym sercu. Oczywiście wzorce do nauki czerpałem od innych “rajdowców” i na swoim koncie mam chyba większość możliwych przewinień z kodeksu drogowego, nawet zdarzyło mi się kilka razy nie zatrzymać do kontroli. Myślałem wówczas, że tak trzeba jeździć.

Typowa jazda młodego kierowcy z żyłką rajdowca

Obecny spadek wypadków jak i ofiar śmiertelnych jest spowodowany znacznym wzrostem natężenia ruchu co przełożyło się na obniżenie prędkość poruszających się pojazdów, jak również polepszenia bezpieczeństwa w autach i infrastruktury drogowej.

Co poprawić w szkoleniu młodego kierowcy?

Przy obecnych możliwościach dostępu do wiedzy, uczenie młodego kierowcy teorii jest marnotrawstwem cennego czasu. To nie te czasy, gdy na całą ulicę był jeden samochód, a większość ludzi dopiero na kursach pierwszy raz w życiu widziało, gdzie jest i jak wygląda silnik oraz gdzie się wlewa paliwo. Dziś dzieciaki po tygodniu siedzenia na youtubie potrafią rozłożyć samochód rodziców na czynniki pierwsze.

To samo tyczy się przepisów ruchu drogowego, których można uczyć się samemu w domu korzystając z interaktywnych materiałów.

Jest pewien obszar, którego młodzi kierowcy sami szybko nie opanują i jest wskazana pomoc kogoś bardziej doświadczonego, chodzi o praktykę. Obecna forma zajęć praktycznych ogranicza się jedynie do przygotowania kierowcy do jazdy w ruchu ulicznym, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, aby kosztem kilku – kilkunastu godzin teorii uzmysłowić kierowcy jakie prawa fizyki oddziałują podczas wypadku, jak zgubna jest prędkość. Typowa gadka wykładowcy “wujka dobra rada” podczas zajęć teoretycznych nie trafia do młodego człowieka, co innego jeśli doświadczy namiastkę tego osobiście.

Dzięki symulatorom i wirtualnej rzeczywistości tanim kosztem można kreować różne zdarzenia drogowe np. poślizgi, chwycenie pobocza, wystrzał opony, nagłe pojawienie się przeszkody. Celem takiej symulacji nie jest nauka jak radzić sobie w konkretnej sytuacji, gdyż to wymaga setek godzin treningu, który dla większości kierowców jest zbędny. Symulacja doskonale uzmysłowi jak nieoczekiwanie potrafi zmienić się sytuacja na drodze, jak zgubna jest rutyna, a prędkość ma wtedy krytyczne znaczenie.

Symulatory doskonale poprawią również koordynację ruchową kursantów, obsługa pedałów, zmiana biegów, kręcenie kierownicą i patrzenie na znaki. To są czynności, które sprawiają najwięcej kłopotów adeptom na kierowców.

Dlaczego ośrodki szkoleniowe nie stosują symulatorów?

Czyżby chodziło o to, żeby kursanci za szybko się nie uczyli bo stracimy zarobki?

Zakup dobrej klasy symulatora to jest ułamek ceny auta do szkolenia.

Obecnie większość śmiertelnych wypadków jest wynikiem znacznego przekraczania prędkości. Aby zginąć we współczesnych autach jadąc 90km/h to trzeba się już trochę postarać.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *